Stalowe Szczury – epilog

16

Istotnym jest to, że opowiadanie to należy czytać na samym końcu: http://www.wkolokomina.hekko24.pl/tag/stalowe-szczury/ Miało ono, w swoim zamyśle, kończyć pewien etap w życiu bohaterów. Było planowane jako zakończenie pierwszej części cyklu, który… chyba już nie powstanie. Patrząc na aktualne trendy pisanie tej historii nie ma sensu.

 

Jenot minął go na obrotach tak wysokich, że miał wrażenie jak gdyby obok przeleciał śmigłowiec. Odkręcił manetkę i jawa zaczęła przyśpieszać ruszając w ślad za oddalającą się cześką.

Z tyłu Roman zorientował się w sytuacji – jak wyścig, to wyścig – jego trajka również wyrwała do przodu zostawiając za sobą obłok spalin. Prawie pusta droga zachęcała do szybkiej jazdy. Kilka kilometrów dalej, gdzie trasa biegła malowniczym lasem Szczupak już czekał na swojej szlifierce. Ze względu na różnicę pojemności i stylu jazdy co jakiś czas odskakiwał do przodu znikając za horyzontem, aby nie męczyć motocykla lub po prostu trochę poszaleć. Potem karnie czekał na poboczu, aż reszta szczurów go dogoni. Gdy wyłonili się z za drzew zrobił kilka zdjęć, schował aparat i po chwili już jechali wszyscy razem.

Drzewa skończyły się odsłaniając po bokach drogi kolorowe łąki, które miękko okrywały górki i doliny niczym fale na oceanie zastygłe nagle z niewiadomego powodu. Nad nimi soczyście błękitne, czerwcowe niebo przyozdobione kłębiastymi, białymi jak śnieg chmurami opadało ku horyzontowi, gdzie w oddali majaczył już znajomy kształt zamku w Ogrodzieńcu…

 

* * *

 

Kapitan machinalnie wyłączył budzik i usiadł na łóżku. Chwilę pozostał w tej pozycji, aż w końcu uchylił powieki. Miejsce obok było puste. Fakt – przecież Kochanie pojechało wczoraj do teściów. Czyli dziś była sobota – i dzięki bogu – nie trzeba iść do pracy. Świadomość powoli wygrywała z senną maligną. Wstał i odganiając rudego kundla, cieszącego się jak gdyby nie widzieli się przez tydzień, poszedł nastawić wodę na kawę.

Dał psu jeść i usiadł rozkoszując się zapachem wydobywającym się z filiżanki. Sen był szalenie realistyczny – jeszcze teraz miał złudzenie, że naprawdę jechał z chłopakami, ściskał kierownicę i opierał stopy na wibrujących delikatnie podnóżkach… Ich wielkie marzenie – Szlak Orlich Gniazd. Uśmiechnął się – planowali każdą noc spędzać na zamku, lub w jego pobliżu, paląc ognisko i śpiąc w namiocie, albo pod gołym niebem. Jenot z Romanem mieli zabrać gitary, mieli zostawić zegarki i telefony. To miała być prawdziwa męska przygoda, szykowali się do niej… szkoda, że nigdy nie pojechali…

 

* * *

 

Pierwszy odpadł Roman. W końcu nigdy nie udało mu się zdać egzaminu na motocyklowe prawo jazdy. Po kilku nieudanych próbach zrezygnował. To znaczy odłożył na później, ze względu na zmianę pracy i tak dalej… Coraz mniej było okazji do wspólnych spotkań. Roman znikał co jakiś czas, wpierw spotykali się raz na tydzień, potem raz na dwa tygodnie… W końcu kiedyś przyznał się, że znalazł „druga połowę” w innym mieście. Zdziwili się z Jenotem, czemu nie mówił wcześniej – przecież znali wszystkie poprzedniczki. Wkrótce się dowiedzieli. Odbyło się „widzenie”. Nie zostali zaakceptowani, przez połowicę, a tym samym Roman został na stałe usunięty… albo raczej… oni zostali usunięci.

Kurde – Jenot był wstrząśnięty – czy ty coś z tego rozumiesz?
Nie, ale może, gdy dojdę do siebie… – Siedzieli z Kapitanem po „widzeniu” i palili papierosy.

Druga połowa Romana okazała się szokująco inna od poprzedniczek. Do tego stopnia, iż w pierwszym odruchu chcieli użyć siły, aby odbić zakładnika, jakim niechybnie stał się Roman. Tego nie dało się przewidzieć – Roman zmienił się w bezkrytycznego pantoflarza, który pozbawiony został własnego zdania, a co najgorsze byli w stanie to zrozumieć – „połowica” sprawiała wrażenie takiej, która z łatwością jest w stanie wyrwać wolę z człowieka, a w razie oporu – zrobi to razem z kręgosłupem – w dodatku jedną ręką.

już po nim…
a myśmy myśleli, że po tobie będzie…
jak po mnie? – obruszył się Kapitan
no wiesz, też czasu nie masz, i tak jakby… – Jenot starał się jak najlepiej dobrać słowa – …jesteś oddany swojej wybrance… i… poświęcasz się… na każde… znaczy się… no! Rzadziej masz czas i w ogóle…
dobra, wiem co masz na myśli, ale zważ, że robię to z własnej woli i na własne życzenie bo uważam, że moje Kochanie jest tego warte, a nie dlatego bo boję się, że mnie… razem z butami… Jezu – co mu strzeliło do głowy… no naprawdę patrząc na dotychczasową… e… średnią… to Roman dowiódł, że serce nie sługa… i nie cytuj mnie proszę!
Życie mi miłe….

Wkrótce potem Roman znalazł pracę w mieście swojej Drugiej Połowy i tam się przeniósł. Jeszcze przez jakiś czas zdawało się, że walczy – gdy przyjeżdżał sam – można go było „poznać” i nawet już mieli nadzieję, że wszystko się ułoży, ale… najwidoczniej Ona domyśliła się, co się święci…

Z rok, czy dwa po „widzeniu” wyemigrowali „za wielką wodę” i można powiedzieć, że słuch po nim zaginął…

 

* * *

 

Kapitan stał w przedpokoju, gdy zadzwonił telefon. Po chwili poszukiwań wyciągnął komórkę z kieszeni kurtki i spojrzał na numer – nie znał.

tak słucham?… nie proszę pani, nie pracujemy w sobotę… tak… tak jak napisałem w mailu… nie… proszę pani, projekt po poprawkach wyślę do pani w poniedziałek… nie, niestety nie… dlatego, że w soboty nie pracujemy i nie mam możliwości dostać się do pracy, aby wysłać mail… tak… postaram się przesłać jak najszybciej… tak… ja naprawdę rozumiem, że się pani śpieszy… tak… proszę pani mimo najszczerszych chęci nie jestem w stanie… proszę mi wybaczyć, ale… tak zgodny z identyfikacją wizualną… tak pod offset… ja panią przepraszam, ale chciałbym… niestety tak, owszem przerywam pani… dlatego, że jak już wspomniałem, w soboty nie pracujemy, a co za tym idzie mam wolne, czyli… dokładnie tak… tak… proszę bardzo… do poniedziałku…
głupia baba – pies zdawał się rozumieć.

Upewnił się, że wziął kluczyki od auta, zapiął psu smycz i wyszli, a raczej on wyszedł, a kundel wybiegł uradowany perspektywą rychłego oznaczenia terytorium.

 

* * *

 

Szczupak w końcu nie dał się przekonać do własnego motocykla. Zawsze miał jakąś wymówkę, aż w końcu i Kapitan zrezygnował z indoktrynacji… Stare chińskie przysłowie o kropli drążącej skałę niestety nie sprawdziło się w tym wypadku. Mimo to ze Szczupakiem widywał się najczęściej. Mieszkali w jednej klatce bloku, więc odwiedzali się, aby wypić piwko, częściej kawę, czy herbatę i pogadać. Praca, dom, pieniądze – problemy dnia codziennego nieuchronnie zepchnęły tematy motocyklowe na margines. Potem czas był już tylko w weekendy, a gdy Kapitan na dobre przeprowadził się gdzie indziej spotkali się raz, czy dwa w miesiącu, czasem rzadziej.

Niekiedy wracali do pomysłów na wspólne wojaże, ale już bez nadziei na ich realizację, bo przeszkód było już więcej niż chęci. Życie…

 

* * *

 

Skręcił w dobrze znajomą uliczkę. Pies poruszył się podniecony na siedzeniu pasażera rozpoznając okolicę za oknem.

tak tak, zaraz będziesz u starszych państwa… – podrapał psa za uchem – wiem, że się cieszysz.

Zwolnił mijając drewniany garaż. To tu przez kilka lat zimował motocykle. Ile to już? – ponad dwa lata, gdy był tu ostatni raz wczesną wiosną. Wyprowadził obie jawy na zewnątrz, przejechał się i… oddał w ręce nowego właściciela. Wkrótce potem kupił swój pierwszy samochód, ożenił się, przeprowadził – wszystko się zmieniło. Czasem tak już po prostu jest…

 

* * *

 

Jenot trzymał się przez jakiś czas. Jeździł Cześką na zloty i tak normalnie na co dzień, ale odkąd przestali razem pracować coraz mniej było okazji do wspólnych spotkań.Wrócił na uczelnię wybierając kierunek, który bardziej mu pasował od poprzedniego i coraz więcej czasu spędzał programując, lub udzielając się w życiu studenckim i osobistym. Cześka stał więc w garażu kurząc się. Jeszcze przez pierwszy okres co jakiś czas ją odpalał, potem raz na rok, aż w końcu postanowił ją sprzedać…

Proponował ją Kapitanowi, ale to był taki moment w życiu Kapitana, że nie mógł jej przygarnąć. Natomiast postarał się znaleźć dla niej dobrego nabywcę, którym okazał się poznany jakiś czas wcześniej miłośnik starszych motocykli… Pewnego dnia Cześka została delikatnie załadowana na przyczepkę i wkrótce zniknęła na zawsze za zakrętem…

Tak samo jak z namalowanymi kiedyś przez Kapitana koszulkami, w których chodzili, a które z czasem przestały być czytelne, tak i z prawdziwymi Stalowymi Szczurami wygrał czas…

 

W życiu piękne są tylko chwile

Autor: sł.: Ryszard Riedel

Kiedy byłem mały,
zawsze chciałem dojść na koniec świata,
kiedy byłem mały,
pytałem gdzie i czy w ogóle kończy się ten świat…

W życiu piękne są tylko chwile,
w życiu piękne są tylko chwile

Kiedy byłem mały,
pytałem co to życie,
co to życie mamo,
widzisz życie to ja i Ty,
ten ptak, to drzewo i kwiat,
odpowiadała mi…

W życiu piękne są tylko chwile,
w życiu piękne są tylko chwile

Teraz jestem duży i wiem,
że w życiu piękne są tylko chwile,
dlatego czasem warto żyć,
dlatego czasem warto żyć…

W życiu piękne są tylko chwile,
w życiu piękne są tylko chwile,
w życiu piękne są tylko chwile,
w życiu piękne są tylko chwile,
tylko chwile

Kiedyś byłem mały…

 

* * *

 

Szczupak rozejrzał się po pokoju upewniając, że zabrał wszystko. Otworzył szafę i sięgnął po starą skórę. Chwilę później ostrożniej, niż to było konieczne, ułożył ją w bagażniku auta. Odpalił i poprawiwszy okulary przeciwsłoneczne na nosie powoli ruszył z pod bloku. Nie spieszył się, bo chwilę wcześniej Kapitan dzwonił, że dopiero wraca do domu. Po drodze odwiedził więc jeszcze bankomat i stację benzynową. W końcu dotarł na miejsce i zaparkował samochód tuż za Kapitańskim kombi. Opodal stał biały chopper. Szczupak uśmiechnął się powstrzymując chęć założenia skóry. Podszedł bliżej, w końcu i tak musiał poczekać na Kapitana, więc mógł spokojnie obejrzeć motocykl. Motocykl był piękny – na swój sposób, bo w przeciwieństwie do ogólnie przyjętej mody nie ociekał chromem niczym armatura łazienkowa. Cały silnik był czarny, co w połączeniu z białym, perłowym lakierem dawało całkiem niezły efekt. Tylko proste, pozbawione tłumików rury błyszczały nieśmiało. Motocykl był z lat osiemdziesiątych, solidna japońska robota z silnikiem w układzie V jakiej próżno szukać obecnie. Gdzieniegdzie widać już było upływ czasu, kurz i resztki zaschłego brudu – sprawiał wrażenie, że właściciel wyżej ceni sobie pokonywanie kolejnych kilometrów niż szpanowanie na lewo i prawo.

piękny prawda ? – Kapitan pojawił się nagle – szczerze przyznam, że szalenie mi się podoba.
Owszem, jest naprawdę wyjątkowy. To jaki mamy plan?
Ruszamy na Kraków, a potem zobaczymy, w razie czego GPS poprowadzi – podał mu nawigację – rozmawiałem przed chwilą z Krisem, będzie na nas czekał na miejscu.
Czyli wynajął już jakiś nocleg?
Tak, na pierwszą noc, bo drugą spędzimy tam, gdzie wypadnie. Zawsze znajdzie się coś do wynajęcia – Kapitan szykował się do drogi. – a w najgorszym razie zawsze możemy spać pod namiotem.
Fakt, to nie problem, choć wolałbym jednak w łóżku.
Ja też – uśmiechnął się wkładając kluczyk w stacyjkę – to co Panie kolego? Czas ruszać?
.. kto prowadzi?
Ja, a potem się zobaczy.
Wiesz, po drodze mamy pałacyk, który można obejrzeć, co ty na to, aby na chwilę się zatrzymać?
Jestem za! Jak będziemy się zbliżać wyprzedzaj i prowadź. Nie umawiałem się z Krisem na konkretną godzinę więc się nigdzie nie spóźnimy, a Kris będzie czekał już w Ogrodzieńcu.
więc w drogę?
W drogę!

Ryk odpalanego silnika przepłoszył ptaki z pobliskiego drzewa. Po chwili silnik dudnił na niskich obrotach odbijając się echem od bloków i sprawiając, że drobinki piasku i małe kamyczki tańczyły radośnie wokoło tylnego koła. Kapitan poprawił rękawice, sprawdził, czy światła działają i czy pozapinał sakwy, po czym kiwnąwszy Szczupakowi wrzucił jedynkę. Z pustych wydechów wydobył się basowy grzmot, który słychać było jeszcze chwilę po tym, jak zarówno motocykl, jak i samochód zniknęły w oddali.

 

Autor: Jacek Łukawski

Opowiadanie pojawiło się w Czytelni Motocyklowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Możesz użyć następujących tagów oraz atrybutów HTML-a: <a href="" title=""> <abbr title=""> <acronym title=""> <b> <blockquote cite=""> <cite> <code> <del datetime=""> <em> <i> <q cite=""> <s> <strike> <strong>